1/17/2012

Zamieszaj, usmaż, zjedz czyli o skomplikowanych relacjach z Orientem

Wyznanie: nigdy nie przepadałam za kuchnią dalekowschodnią. Indie, Bliski Wschód - z przyjemnością. Ale Chiny, Japonia, Tajlandia, Wietnam - mimo wszystkich różnic między nimi - niekoniecznie. Jasne, lubiłam bakłażany w Bliss na Mariensztacie, jasne - sajgonki i zupa pho (np. z Nam Sajgon na Brackiej) mają swój urok. Ale tak generalnie - sos sojowy mało mnie kręci, trawa cytrynowa smakuje trochę jak płyn do mycia naczyń, od grzybów mung wolę borowiki, od bok choi - normalną kapustę. 

Przy całej więc mojej sympatii dla poszukiwania autentycznych smaków Włoch, Meksyku, Indii czy Turcji, muszę przyznać szczerze: sushi najbardziej smakuje mi z serkiem i ogórkiem. Smaki Dalekiego Wschodu sprawiają, że staję się bezwstydną Europejką, którą trzeba edukować, a która i tak woli, by było jakoś tak "mniej wschodnio". Ale powoli się uczę.
I zrobiłam stir-fry. Niekoniecznie autentyczny, ale... fantastyczny. Niesamowicie kolorowy. Na bogato:)


Szalony stir-fry ze smażonym tofu i makaronem ryżowym
Przepis improwizowany

pół kostki tofu
mąka kukurydziana
przyprawa 5 smaków (u mnie domowa: anyż, cynamon, pieprz syczuański, kolendra i kozieradka, podprażone i zmielone)
makaron ryżowy (ok. 150g)
czerwona cebula
marchewka
papryka
ananas (3-4 krążki)
2 ząbki czosnku
pół papryczki chilli
kawałek imbiru 
olej, sól (albo sos sojowy)
do podania: świeża kolendra, szczypiorek, marynowany czosnek, olej sezamowy

Zaczynamy od odsączenia tofu (Jakąś godzinkę tofu leży sobie pod ciężką puszką. Raczej nie pod słoikiem - raz leżało pod słoikiem, a potem słoik spadł i przez godzinę czyściłam kuchnię z miodu) i - o ile robimy ją sami - przygotowania przyprawy 5 smaków. Przyprawę mieszamy z mąką kukurydzianą, odsączone tofu kroimy w kosteczkę i odkładamy. 
Makaron ryżowy przyrządzamy zgodnie z instrukcją na opakowaniu (moje wstążki namaczałam przez 10 minut w ciepłej wodzie). Czosnek, chilli i imbir kroimy drobniutko, na patelni (lub - pewnie lepiej, ale nie mam - w woku) rozgrzewamy odrobinę oleju i wrzucamy przyprawy, pokrojoną w piórka cebulę, marchewkę, ananasa i paprykę (tu oczywiście można zaszaleć - świetnie pasują brokuły, groszek cukrowy, pieczarki etc.). 
Na drugiej patelni rozgrzewamy sporo oleju i smażymy w nim obtoczone w mące i przyprawie kostki tofu. Odsączamy na papierze kuchennym. 
Do warzyw - kiedy troszkę zmiękną, ale pozostaną chrupkie - dodajemy odsączony makaron, smażymy jeszcze chwilę. Podajemy ze złotymi kostkami tofu, posypane kolendrą, szczypiorkiem, marynowanym czosnkiem. Można doprawić sosem sojowym i olejem sezamowym albo podać z domowym sosem sweet chilli.
Taki już urok przepisów improwizowanych - zasady na chwilę przestają obowiązywać. 


1/09/2012

Słodkie ziemniaki, Radek Sikorski, ciecierzyca, Maroko.

W bardzo przyjemnej knajpce Bezgraniczna nieopodal placu Grzybowskiego zjadłam już podczas swoich trzech wizyt wszystkie dostępne bezmięsne dania. Wszystkie okazały się smaczne lub bardzo smaczne - szczególnie polecam hondurańską (tak się mówi??) tortillę z jajecznicą i fasolą i karaibskie patacones - słone placki z "rajskich bananów"). Jakby ktoś nawet nie był głodny, lecz za to pożądał widoku celebrities, również  nie powinien wyjść stamtąd rozczarowany - spotkałam tam też Radka Sikorskiego i Kazimierę Szczukę - i to za jednym zamachem. Miejsce jest zatem godne polecenia, także dlatego, że dostarcza kulinarnych inspiracji - kiedy w menu zobaczyłam "marokańską zupę z batatów i ciecierzycy" od razu pomyślałam, że muszę odtworzyć ją w domu. Nie wiem dokładnie, co znajduje się w bezgranicznej zupie, ale z mojej wersji byłam bardzo zadowolona. 

Krem z batatów i ciecierzycy
Przepis własny, inspirowany restauracją Bezgraniczna


1 duży batat
puszka ciecierzycy (lub odpowiednia ilość namoczonej i ugotowanej)
1-2 marchewki, zależnie od wielkości
2 ząbki czosnku
mały kawałek imbiru
po ok. pół łyżeczki kurkumy oraz kolendry i kminu (uprażonych i zgniecionych w moździerzu)
sól, oliwa z oliwek, sok z cytryny
bulion warzywny
do dekoracji ewentualnie: chipsy z batatów, jogurt naturalny, ciecierzyca, kolendra

Do garnka wlewamy oliwę, wrzucamy przyprawy oraz posiekany czosnek i imbir, smażymy chwilę, aż zaczną pachnieć. Dodajemy pokrojoną na nieduże kawałki marchewkę i zalewamy bulionem, gotujemy chwilkę, dorzucamy batata i gotujemy aż warzywa zmiękną. Wrzucamy odsączoną ciecierzycę i miksujemy na gładki krem, w razie potrzeby dolewamy wody lub bulionu. Doprawiamy solą i sokiem z cytryny. Podajemy (do wyboru lub wszystko naraz:)) z chipsami z batata (cieniutkie krążki usmażone w głębokim tłuszczu), kleksem jogurtu, ziarenkami ciecierzycy i kolendrą.

Przepis dołączam do akcji Ministerstwo Zupy i Warzywa strączkowe

1/06/2012

Nie ma nic w domu, zróbmy coś pysznego

Lubię mieć pełną lodówkę. Sporo warzyw, makarony, ryże, warzywa strączkowe, oliwy, sery, jajka, całe mnóstwo przypraw... Ale lubię też wszystko (prawie) wykończyć i wyruszać na wielkie zakupy z całym mnóstwem przepisów w głowie. Czasami jednak zdarza się dzień "pomiędzy", kiedy po prostu "nic" nie ma. A wtedy zaczyna się radosne kombinowanie. A w kombinowaniu niezrównaną pomocą są kucharskie książki (moje ostatnie zdobycze to "Real Fast Food" Nigela Slatera, "Apetyczna panna Dahl" i "Kuchnia wegetariańska z fantazją"), no i blogi oczywiście. Zupełnym przypadkiem, parę dni temu, kiedy byłam w kompletnej desperacji, bo w kuchni pustka, a "taaaaka brzydka pogoda", wskoczyłam na The Wednesday Chef i znalazłam idealny przepis. Mam w domu cebulę, ha! Mam marchewkę, ha! Soczewicę mam zawsze, bingo! No a przyprawy, to wiadomo. 
Curry z pieczonej marchewki i czerwonej soczewicy okazało się strzałem w dziesiątkę. Jest cudownie słodkie i lekko pikantne, idealne na długie zimowe tzn. jesienne wieczory. Zrobiłam je w zasadzie według przepisu, nie użyłam tylko papryki Aleppo, a mieszanki słodkiej i wędzonej papryki i pieprzu cayenne. Jak widać na zdjęciu dodałam też mniej wody. Podałam z jogurtem i posiekaną pietruszką.

Curry z pieczonej marchwi, cebuli i czerwonej soczewicy
Przepis za The Wednesday Chef (zmienione proporcje)

5-6 marchwi
oliwa z oliwek
mała / średnia cebula
pół szklanki soczewicy (mniej więcej, ja się chyba nigdy nie nauczę porządnie odmierzać przy gotowaniu;))
wędzona i słodka papryka
pieprz cayenne
sól, pieprz, oliwa z oliwek
bulion warzywny (duży kubek, jeśli dążymy do konsystencji curry; jeśli planujemy zupę - odpowiednio więcej)

Piekarnik rozgrzewamy do 200 stopni. Obraną (i - jeśli jest duża - pokrojoną na połówki) marchewkę wkładamy do żaroodpornego naczynia, polewamy oliwą i posypujemy solą. Po 20 minutach pieczenia odwracamy i dodajemy pokrojoną na krążki cebulę, pieczemy jeszcze 10-15 minut. Wyjmujemy z piekarnika, lekko studzimy, kroimy na nieduże kawałki i wrzucamy do garnka razem z przyprawami i (ewentualnie, ja już nie dodawałam) jeszcze jedną łyżką oliwy. Podsmażamy chwilę, po czym wrzucamy soczewicę i bulion. Gotujemy soczewicę do miękkości (ok. 15-20 minut), od czasu do czasu mieszając. Podajemy z gęstym jogurtem i pietruszką lub kolendrą. 


Przepis dodaję do dwóch akcji: Tylko ze spiżarni II i Warzywa strączkowe.

1/04/2012

Kanapka "noworoczna" tzn. po prostu na kaca

Wyjazd sylwestrowy był - jak już wspominałam - niezwykle udany. Powrót z wyjazdu sylwestrowego - cztery godzinki samochodem - był już nieco mniej przyjemny. Nie to, żeby działo się coś strasznego, nie to, żebyśmy jakiś galon wódki poprzedniego dnia wypili, ale - umówmy się - w dzień po Sylwestrze najprzyjemniej leży się w łóżeczku, ogląda głupie filmy, pije dużo płynów i je pizzę. Tegoroczny "układ gwiazd" nie pozwalał na takie luksusy - do roboty drugiego, barbarzyńskie zwyczaje!:)
Jechaliśmy więc w czwórkę, jednym z czterech samochodów, przez cztery godziny. Rano widzieliśmy jeszcze piękne, mazurskie pejzaże, jednak Warszawa wzywała nas nieubłaganie.
A co można zrobić, żeby poprawić sobie kacowy humor w czasie podróży, do tego pierwszego stycznia, kiedy większość knajp jest zamknięta na cztery spusty? 

No jak to, zatrzymać się na stacji benzynowej na hot doga! 

Jako że nie miałam AŻ TAKIEGO kaca, by łamać podstawowe zasady już pierwszego dnia nowego roku,  a byłam bardzo, bardzo głodna, rozejrzałam się po stacji uważnie i znalazłam absolutnie paskudną - prawie tak paskudną jak hot dog - kanapkę z tuńczykiem, jajkiem i porem. W takim, wiecie, tostowym pieczywie o setce składników. Była oczywiście przepyszna. Oto czego mi było trzeba w takiej chwili!
Poważnie, była - jak na tego typu produkt - zaskakująco smaczna, tak smaczna, że zaraz po powrocie postanowiłam odtworzyć ją w domu. Na dobrym, razowym chlebie, z dobrym tuńczykiem, jajkiem jedynką i świeżymi warzywami. Moja wersja nie była, co prawda, spożywana na kacu, smakowała jednak znakomicie;)

Kanapka na kaca revisited
Przepis inspirowany kanapką ze stacji benzynowej (nie pamiętam, której)

2 kromki świeżego chleba razowego
tuńczyk (w kawałkach, w sosie własnym)
jajko z wolnego wybiegu
kilka plasterków pora
sos z łyżki majonezu, łyżeczki ostrej musztardy i garstki listków pietruszki (oczywiście taka ilość nie poszła na jedną kanapkę;))
świeżo mielony pieprz


Tłumaczenie chyba zbędne;) Kroimy chleb, smarujemy sosem, układamy na nim jajko, plasterki pora i tuńczyka, pieprzymy do smaku. Przykrywamy drugą kromką i pałaszujemy. Nie jest to może kulinarny Mount  Everest, ale w "niektórych sytuacjach" taki sandwich powinien sprawdzić się doskonale;)


1/02/2012

Jak ugotować obiad dla 13 osób w mazurskim domku pośrodku niczego

Wyjazd sylwestrowy był udany. Bardzo udany. Rozrywki wiejskie (spacery po okolicznych polach i łąkach) i miejskie (kręgle oraz pierwsze w życiu wizyty w Lidlu i Kauflandzie, a wszystko to w Giżycku). Wizyta w gospodzie, która jest ponoć kultowa, ale nie oferuje ani jednej pozycji wegetariańskiej, więc nie sprawdziłam (Tak, tak, jem czasami ryby... ale tylko śledzia albo tuńczyka z puszki i raz na ruski rok. Inne ryby są fuj.). Gry planszowe, a dla takich strasznych dziwaków jak ja, którzy gier planszowych nie znoszą, filmy na rzutniku. No i jedzenie. Sylwestrowe jedzenie (i picie, ech;)) oraz obiad dzień przed, do którego przygotowywania zgłosiłam się dobrowolnie (acz przy siekaniu piątej cebuli trochę pożałowałam;) na szczęście mogłam liczyć na siekającą pomoc chłopca).
Na Sylwka przygotowałam "smalec" z fasoli (pasta z białej fasoli z dodatkiem smażonej cebulki i majeranku), pseudohummus (bo bez tahini) i ulubiony przez wszystkich sos do sałaty z ziarnistej musztardy, miodu, czosnku, cytryny i oliwy. Kucharek było siedem, a i chłopcom zdarzyło się pomóc, więc całość stołu była dość imponująca (choć nie to, żeby zbyt dużo zostało...)


Wróćmy jednak do piątkowego obiadu. Zastanawiałam się jakiś czas, co zrobić dla 13 osób w nieznanej kuchni bez piekarnika. Intuicja podpowiadała mi makaron. Sądząc po poniższym zdjęciu, podpowiadała mi słusznie. 


Makaron z warzywami hurtem
(przepis improwizowany)

Gdybyście kiedyś mieli dość szybko i w warunkach lekko polowych przygotować wegetariański obiad dla 13 osób, podpowiadam, że potrzebne wam będą:

2,5 paczki makaronu (penne)
5-6 cebul
3-4 łodygi selera naciowego
3-4 marchewki
4 ząbki czosnku
3 duże papryki
2 cukinie
1 papryczka chilli
3 puszki pomidorów
oliwa, oregano, sól, pieprz
bazylia, natka pietruszki
2 kule mozzarelli

Zapewne domyślacie się wszyscy, co trzeba z tym zrobić, więc króciutko: cebulę, marchewkę, seler i czosnek siekamy drobno, wrzucamy do wielkiego gara z kilkoma chlustami dobrej oliwy. Podsmażamy przez chwilę, dodajemy posiekaną paprykę i chilli. Ewentualnie dodajemy odrobinę wody. Kiedy warzywa zmiękną, dorzucamy jeszcze cukinię. Potem zalewamy pomidorami i, gotując makaron, czekamy, aż sos nabierze odpowiedniej konsystencji. Przyprawiamy solą, pieprzem i oregano. Do sosu wrzucamy makaron (przeniósłszy uprzednio połowę sosu do drugiego gara, bo nie ma szans, żeby wszystko zmieściło się w jednym;)), porwaną mozzarellę, posiekaną pietruszkę i bazylię. Podgrzewamy chwilę razem. Podajemy z sałatą z pomidorami, ogórkiem i cebulą (i sosem opisanym wyżej) i z kieliszkiem wina (albo dwoma;)). Jemy. Zbieramy pochwały: "prawie jak schabowy!"

12/27/2011

Czuję się taka zeszłoroczna

Kiedy, jakieś dwa tygodnie temu, powyższe zdanie wypowiedziała moja przyjaciółka Ania, uśmiechnęłam się pod nosem: kalendarzowa zmiana nie przynosi przecież żadnej magicznej dawki energii! A potem zaczęliśmy przy różnych okazjach powtarzać to powiedzenie z chłopakiem i pomyślałam sobie, że może jednak sam fakt, że wmawiamy sobie, że "coś się zmieni z nowym rokiem", faktycznie coś zmienia. To nawet nie kwestia postanowień (co nie zmienia oczywiście faktu, że w nowym roku będę mniej palić, pić i jeść, za to więcej ćwiczyć i sumienniej pracować, WIADOMO:)), ale nastawienia: znów zaczynamy coś od początku, z czystą kartą. 
Jako że naprawdę czuję się mocno zeszłoroczna - przygotowanie zajęć dla studentów zajęło mi dziś trzy razy więcej czasu niż zazwyczaj - nie chce mi się też ostatnio nic specjalnego gotować. Raz na obiad były nawet paluszki rybne, bo "oj przecież już teraz nie ma sensu, zacznę się starać w nowym roku";) 
No ale dziś się zmusiłam i ugotowałam zupę. Choć nie zmusiłam się aż tak bardzo, bo ugotowałam zupę z kostki - no ale ekologicznej i bez glutaminianu sodu, więc nie czuję się aż tak bardzo winna;)


Była to angielska zupa cebulowa (jej angielskość sprowadza się chyba do tego, że: a) nie ma w niej wina, b) na grzankach zamiast gruyere'a leży cheddar, c) no i jest por, ale czy por jest taki angielski? Sprawdzę).


Przepis pochodzi z książki Jamiego O. "Jamie Oliver w domu", a jest dostępny pod tym adresem. U mnie ściemniony, bo nie miałam szałwii. Więc jednak powinnam mieć chyba trochę wyrzutów sumienia...


12/19/2011

Świąt nie będzie

Ten "szczególny czas", kiedy wszyscy powinniśmy "zwolnić", by "być razem" i "cieszyć się rodzinnym ciepłem". Świetlista choinka, a pod nią prezenty będące wyrazem głębokiej miłości. Dwanaście dań na pięknie dekorowanym stole i wspólnie śpiewane kolędy o stajence. 
Stop.
Mam czas dla swojej rodziny i przyjaciół także w pozostałe 362 dni w roku. Nie siadam przy pięknym stole i dwunastu potrawach, bo wszyscy w mojej rodzinie mają lepsze rzeczy do roboty niż stawianie po domu świeczek i gotowanie kilogramów kapusty, której nikt nie lubi. Kiczowate bombki na biednym drzewku też mi nie są do niczego potrzebne, o mękach karpia nawet nie wspominając. Nie ma nic gorszego niż świąteczne piosenki, a nawet ładne kolędy po 25 przeżytych świętach mogą się znudzić. Ludzie w sklepach już od początku grudnia wyglądają jak banda durni, latających z wywieszonym jęzorem, żeby skonsumować jak najwięcej - śledzi, prezentów, pierników, światełek. Rozumiem wierzących - dla nich święta mają znaczenie religijne, to jasne. Przyjmuję do wiadomości, że niektórym niewierzącym (chyba większości, niestety) potrzebne są takie puste rytuały - Boże Narodzenie czy Walentynki - to w optyce marketingowej nie ma większego znaczenia. Ale ja dziękuję, mnie proszę do tej zabawy nie podłączać. 
Chociaż w sumie cieszę się na święta - nikt mi nie będzie zawracał głowy, kiedy spokojnie ponadrabiam pracowe zaległości, zrobię sobie talerz makaronu i - kto wie - może nawet upiekę swoją ulubioną szarlotkę i zjem ją całkiem sama, absolutnie z nikim się nie dzieląc. 

Szarlotka to kruchy spód z mąki, masła i szczypty soli, podpieczony przez 15 minut przed nałożeniem owoców; jabłka (champion) pokrojone i podgotowane; kruszonka z mąki, masła, cukru trzcinowego, cynamonu i płatków owsianych. 40 minut w 175 stopniach.


A moja ulubiona świąteczna piosenka brzmi tak:



12/12/2011

Są takie smaki...

... które budzą w człowieku starannie ukrywanego na co dzień konserwatystę. Ta, jasne, trzeba próbować różnych rzeczy, w kuchni należy eksperymentować, wzbogacać kulinarny repertuar, tiru riru. Ale jak mi ktoś zrobi sałatkę jarzynową nie tak, jak lubię najbardziej, to...
Poważnie, kiedyś kolega skrzyczał mnie za to, że, robiąc jajecznicę, wymieszałam najpierw jajka w miseczce. "Przecież nie będzie teraz czuć, że to białeczko i to żółteczko, to jednak są oddzielnie! Takie kawałki powinny być!" - Strofował. A ja na niego, jak na kretyna: przecież tylko dzięki temu, że jajka rozkłócone, jajecznica będzie gładziutka i kremowa, i wszystkie jajka się usmażą jednocześnie! Nie dogadasz się. 
Są takie dania, które niby mają swoje wariacje, ale gdy wybierzesz jedną z nich, to już ani rusz. Moja pomidorowa musi być z makaronem (albo, jeszcze lepiej, z lanymi kluskami). Połączenie masła i nutelli uważam za idiotyzm (masła i dżemu zresztą też). A ogórkowa... no więc ogórki w ogórkowej muszą być pokrojone w kostkę. Broń Boże, nie starte. Dlaczego? Bo tak moja babcia robiła. A przede wszystkim - bo tak, i już. 

Najprostsza ogórkowa
Przepis oczywisty


bulion warzywny (oliwa, włoszczyzna, cebula, ziele angielskie, liść laurowy, natka pietruszki, pieprz, sól)
ogórki kiszone (pokrojone w kostkę!:))
odrobina masła lub oliwy
ziemniaki (również pokrojone w kostkę)
śmietana 10 lub 12%
koperek

Przygotowujemy bulion, odcedzamy warzywa (z których robimy sałatkę taką, jak trzeba;)), wrzucamy ziemniaki. Ogórki dusimy na maśle, aż lekko zmiękną i wypuszczą trochę soku. Dodajemy do bulionu. Zaprawiamy śmietaną, wkrajamy dużo świeżego koperku. Przyprawiamy do smaku. 

12/07/2011

W całym domu pachnie chutneyem

Samosy i falafle to moje ulubione jedzenie na imprezy. Jasne, wymagają trochę pracy, ale przy odrobinie doświadczenia dają się przygotować bez problemu; są wystarczająco egzotyczne, żeby popisać się przed znajomymi, ale też nie mają w sobie żadnych kontrowersyjnych składników, które by kogokolwiek odstraszały. Samosy są jeszcze do tego łatwe do schwytania w łapę i równie "elastyczne", co nasze pierogi - nawet pozostając przy przepisach wegetariańskich, można do nich wymyślić ogromną liczbę farszów. A jakby tego było mało - są smażone w głębokim tłuszczu, więc są wystarczająco tłuste, by stworzyć dobrą "podkładkę" pod alkohol. No i, jak mawia Nigella, wszystko, co smażone w głębokim tłuszczu, automatycznie smakuje lepiej;)

Na imprezie-niespodziance dla mojego chłopaka, przed tortem podałam samosy w dwóch wersjach: jedne z soczewicą, drugie - z ziemniakami, groszkiem i marchewką. Maczaliśmy je w raicie (gęsty jogurt, ogórek, świeża mięta, odrobina kminu i kolendry) i w dwóch chutneyach - z mango i z czerwonej cebuli. Nie podaję żadnych proporcji, bo nie chciałabym skłamać - w ferworze przygotowań do przyjęcia niczego nie odmierzałam;) Myślę jednak, że każdemu, kto choć trochę gotuje, łatwo będzie samemu odtworzyć właściwe miary.


Samosy z chutneyami

Ciasto: 
mąka ( u mnie pół na pół - biała i pełnoziarnista)
woda
masło
sól
czarnuszka
olej do smażenia

Do mąki dodaję sól, czarnuszkę, odrobinę zimnego masła (na 2 szklanki mąki dałam mniej więcej łyżkę) i zimną wodę. Ugniatam jak na pierogi i tak samo jak pierogi nadziewam farszami. Szczerze mówiąc, tak samo też sklejam, bo tradycyjne sklejanie samosów wydaje mi się znacznie bardziej pracochłonne (różnych rzeczy o samosach i ich sklejaniu można dowiedzieć się np. stąd). Smażę w dobrze rozgrzanym, głębokim oleju.

Farsze:
1) Soczewicowy
czerwona soczewica
cebula
czosnek
chilli
imbir
mieszanka przypraw: kmin, kolendra, kozieradka, słodka papryka
liść laurowy, sól

Soczewicę płuczę, gotuję do miękkości w osolonej wodzie z liściem laurowym. Na oliwie podsmażam cebulę, czosnek, chilli i imbir. Dodaję, przygotowaną wcześniej z uprażonych i zgniecionych w moździerzu ziaren, mieszankę przypraw i dobrze odsączoną soczewicę. Dokładnie mieszam.

2) Warzywny
ziemniaki
marchewka
groszek
chilli
czosnek
mieszanka przypraw: kmin, kolendra, gorczyca, goździki, cynamon
oliwa

Warzywa kroję w nieduże kawałki, gotuję do miękkości. Czosnek i chilli leciutko podsmażam na oliwie, dodaję mieszankę przypraw (ziarna wcześniej prażę i ucieram w moździerzu) i warzywa.

Chutneye:
1) Z mango
Przepis tutaj (dodałam świeży imbir, pominęłam rodzynki).

2) Cebulowy
4-5 czerwonych cebul
pół szklanki octu balsamicznego
2 łyżki miodu
oliwa
liść laurowy

Cebulę podsmażamy na oliwie (jest takie fajne angielskie słowo "sweat" - właśnie o to chodzi, musimy ją "spocić":)). Dodajemy liść laurowy, miód i ocet, gotujemy około 45 minut, aż syrop zgęstnieje.