10/30/2011

Vegeburger, frytki, coleslaw. I wspomnienia z Nowego Jorku.

Przed zeszłorocznym wakacyjnym wyjazdem do Nowego Jorku, zrobiłam dość obszerny research. Szukałam ciekawych wystaw, musicalu, który chciałabym zobaczyć na Broadwayu, miejsc, w których mieszkali James Dean i Andy Warhol. Szukałam w końcu najlepszych w NY... hamburgerów. Może to się, i owszem, wydawać nieco dziwne, biorąc pod uwagę fakt, że nie jem mięsa, jednak po pierwsze chciałam, by spróbowała ich moja mama, po drugie - chciałam trafić w kultowe nowojorskie miejsca, choćby tylko po to, by spałaszować frytki, wypić colę i przez chwilę poczuć się jak pełnoprawna obywatelka Manhattanu. Było warto: wizyta w kultowym Burger Joint w hotelu Le Parker Meridien to atrakcja, którą polecam nawet odwiedzającym Nowy Jork ortodoksyjnym weganom;)
Zaczęło się od tego, że w internecie wynalazłam adres, pod którym podają najlepsze hamburgery w NY. Moja nowojorska ciocia przyprowadziła nas na właściwą ulicę, przyprowadziła pod właściwy numer, minęłyśmy tenże właściwy numer, cofnęłyśmy się, znów poszłyśmy przed siebie i znów się cofnęłyśmy. "Dobra, tu stoi jakiś wypasiony hotel dla bogatych nowojorczyków, fajnie, ale jakie hamburgery?" - niecierpliwiła się mama. Pomyślałam sobie, że zrobiłam jakąś kompletną głupotę i że pewnie w hotelu znajduje się knajpa, w której podają kanapki z opiłkami złota i białymi truflami za 50 dolarów, o których czytamy czasami w artykułach w rodzaju "najdroższe kanapki świata". Pomyślałam, że zajrzymy, a potem ja się pokajam, przyznam, że internet to narzędzie szatana i pójdziemy na coś normalnego do jedzenia. 
Wątpliwości nie opuściły mnie, gdy weszłyśmy do super-ekskluzywnego, hotelowego holu. Kiedy jednak rzuciłam okiem na pustawą, hotelową restaurację, pomyślałam sobie, że to nie może być to. No i miałam rację - pani consierge wskazała nam niepozorny korytarz, który prowadził do... budki z hamburgerami. Tak, tak, hotel Le Parker Meridien został zbudowany "wokół" albo wręcz "na" kultowej, hamburgerowej budce. Ściany pełne graffiti, na nich plakaty seriali, menu wypisane markerem na kartkach - oto właśnie Burger Joint, miejsce rekomendowane w słynnym rankingu Zagat. 


Hamburgery były podobno "dokładnie takie, jakie powinny być". Po prostu dobre mięso, dobra bułka, świeże dodatki. Nic, co udawałoby "high dining", za to smakujące jak prawdziwy kotlet, w prawdziwym pieczywie, z prawdziwymi warzywami - moja mama i ciocia, na co dzień niechętne fast foodom, powiedziały, że tak właśnie powinna wyglądać "buda z hamburgerami" - raz na pół roku, kiedy nachodzi chętka na coś niedozwolonego, powinno się pójść właśnie tam - do knajpki, która ani nie jest McDonaldem, ani nie dodaje trufli do czegoś, co jest typowym ulicznym żarciem. 



Opcją vege była w Burger Joint kanapka "Grilled Cheese" - po prostu bardzo dobra buła z serem, warzywami i sosami. Podczas późniejszych poszukiwań - np. w budce dla studentów Harvarda - zjadłam też ciekawsze wersje, takie jak burger z grillowanym boczniakiem. 


Domowa wersja hamburgerowej rozkoszy jest natomiast... strasznie pracochłonna;) Żaden tam fast food, kiedy wszystko chce się zrobić zdrowo i "po bożemu". Moje domowe hamburgery są zrobione z ugotowanej czerwonej soczewicy z podsmażoną cebulą i przyprawami (słodka papryka, pieprz cayenne, sól), obtoczone w jajku i bułce. Położyłam je na pełnoziarnistej bułce, dodałam warzywa i sos tysiąc wysp. Do tego frytki (pokrojone w słupki ziemniaki, zblanszowane i upieczone z rozmarynem i solą) i sałatka coleslaw - biała kapusta, cebula i marchewka z domowym majonezem. 


Myślę sobie też, że taki domowy, wegetariański fast food jest co prawda pracochłonny, dość kaloryczny, ale też bardzo zdrowy - dawno nie udało mi się wprowadzić aż tylu różnych, świeżych warzyw do jednego obiadu. Mięsożercy niech uformują kotlet z jakościowej (i pochodzącej z zaufanego źródła) wołowiny albo może niech skuszą się na soczewicową wersję - tak czy siak, efekt będzie "amerykański" - czyli wielce efektowny:)

4 komentarze:

  1. Miło się czytało.
    Właśnie,dlaczego u nas hamburgery nie smakują mięsem i świeżym kotletem?
    Ostatnio widziałam jakąś reklamę,że tam jest 100% wołowiny.Trudno uwierzyć.
    Z tego powodu jadam je tylko w domu.

    OdpowiedzUsuń
  2. Niesamowite! Dobrze, że się nie zniechęciłaś:) Byłam w Nowym Jorku parę lat temu, to taka uczta dla zmysłów, że nie wiadomo od czego zacząć, pozdrawiam!:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Szkoda, że w Polsce vegeburgera można zjeść tylko w nielicznych dużych miastach a to i tak ze świecą szukać. Na razie pozostaje więc smażenie w domu i nadzieja, że niedługo będzie lepiej!

    OdpowiedzUsuń
  4. To prawda, mnie w Warszawie przychodzi do głowy tylko (pyszny) bagelburger w My'o'my.

    OdpowiedzUsuń