2/01/2012

Nowy król wśród celebrity chefs i to, co robi z porem

Szczerze mówiąc, nie pamiętam już, na którym blogu po raz pierwszy przeczytałam o Yotamie Ottolenghim. Wiem tylko, że autorka (bardzo fajnego zresztą) rankingu książek kucharskich 2011 roku, piała wręcz z zachwytu nad jego książką Plenty. Kiedy doczytałam, że jest to książka wegetariańska, przygotowana przez mięsożernego szefa kuchni, zostałam kupiona i zaraz kupiłam (na nieocenionym Books for cooks). 
Z wegetarianizmem jest bowiem, jak mi się wydaje, taki problem (pisze o tym trochę Ttristram Stuart w Bezkrwawej rewolucji), że wegetarianie mogą sobie tworzyć swój własny świat, pełen tofu, soczewicy, seitanu i quinoi, a reszta świata i tak ma to w nosie. Ja - szczerze mówiąc - też mam w nosie zazwyczaj hiper-drogie i często pseudo-zdrowe składniki, które wysilają się, by "zastąpić" mięso, co za Chiny im się nigdy nie uda. Poza tym mam obecnie lekką wkrętkę na programy, książki i filmy o tzw. "fine dining" i brakuje mi potraw bezmięsnych, ale eleganckich, takich, które nie wyglądałyby jak wielka pacia rzucona na talerz (np. takich, które podawane są m.in. przez naszego rodaka Marcina Janickiego w londyńskiej Mannie - zdjęcia potraw totalnie mnie zachwyciły!). 
Yotam okazał się doskonałą odpowiedzią na powyższe dylematy, więc możecie się spodziewać sporej liczby jego przepisów :) A jako że od pewnego czasu mam jazdę na pora (co zresztą dobrze koresponduje z rozpoczynającą się dziś akcją Pora na pora II), na pierwszy ogień poszły Leek fritters, czyli: 

Placuszki z pora z zielonym sosem 
Przepis Yotama Ottolenghiego

3 pory
5 szalotek (u mnie: 2 czerwone cebule)
150 ml oliwy z oliwek
1 świeże czerwone chilli bez pestek
25 g natki pietruszki
kolendra, kmin, kurkuma, cynamon
1 łyżeczka cukru
1/2 łyżeczki soli
1 jajko + 1 białko
120 g mąki
1 łyżka proszku do pieczenia (dałam trochę mniej)
150 ml mleka
55 g niesolonego masła
Sos: 
100 g jogurtu greckiego
100 g kwaśnej śmietany (dałam 200 g jogurtu)
2 posiekane ząbki czosnku
2 łyżki soku z cytryny
3 łyżki oliwy z oliwek
1/2 łyżeczki soli
20 g liści natki pietruszki
30 g liści kolendry (oczywiście nic nie ważyłam, tylko dałam po niedużym pęczku)

Wszystkie składniki sosu miksujemy (przy okazji robiąc niezły bajzel w kuchni;)) i wstawiamy do lodówki. 


Pora i szalotki podsmażamy na oliwie przez około 15 minut. Przekładamy do miski, dodajemy chilli, pietruszkę, cukier i przyprawy. Białko lekko ubijamy i delikatnie mieszamy z warzywami. W drugiej (a właściwie trzeciej;)) misce mieszamy mąkę, proszek, jajko, mleko i masło. Delikatnie dodajemy do warzyw i białka. Oliwę lekko rozgrzewamy. Smażymy na niej placuszki przez 2-3 minuty z każdej strony. Podajemy na ciepło z sosem. 



3 komentarze:

  1. Przepadam za przepisami z "Plenty" - wydaje mi sie, ze nie ma lepszej ksiazki, jesli idzie o przepisy bezmiesne, a wykwintne i eleganckie. Placuszki boskie, robilam kiedys podobne i zachwycily mnie smakiem. Na te od pana Ottolenghi czaje sie od jakliegos czasu, teraz, po zobaczeniu ich u ciebie, bede czaic sie szybciej :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Mam dokładnie takie samo zdanie - produkty wege-eko to jedynie pozory za dużą cenę.Niedawno widziałam tam bataty po 36 zł za kg! .Włoskie.
    No i to udawanie,że soją zastąpimy smak i walory mięsa.
    Książki nie znam,ale te placuszki to bym bardzo chętnie...

    OdpowiedzUsuń
  3. to jest fakt - ile razy mówię swoim znajomym, że mięso jem od święta i bliżej mi do wegetarianki niż mięsożercy, mają wizję mojego talerza pełneo tofu i marchewki. O soczewicy to niektórzy nawet nie słyszeli.
    Pytają też czy w związku z tym jestem bardzo bogata, bo tofu to przecież 7 zł za kostkę, a przeróżne rodzaje rzepy sprowadzane z andaluzji to już w ogóle.
    Ale taki wizerunek kreują media, za każdym razem kiedy oglądam program typu dzień dobry tvn i jest temat "kuchnia wegetariańska" to przygotowują tam obiad za 100 zł jako typowy dla wegetarianina, ze składników, o których w życiu nie słyszałam.

    Chociaż z wegeterianizmem nie jest jeszcze tak źle. Zdarzyło mi się jeść w knajpie wegańskiej. No tam to naprawdę wszystko przypominało paciaję. A jeśli nie przypominało jej za szybką, to po podgrzaniu stawało się nią na talerzu. Obłęd.

    Co ciekawe - gotując sama w domu jestem w stanie bez problemu przygotować coś co i smakuje i wygląda na talerzu.

    OdpowiedzUsuń