1/24/2012

Vegetarian Kiev

Dziś przetestowałam pierwszy przepis z powszechnie chwalonej książki Yotama Ottolenghiego "Plenty". Nim jednak załaduję zdjęcia, "na przeczekanie", przepis, który miałam wrzucić już jakiś czas temu, pochodzący z innej książki kucharskiej - chyba pierwszej, jaką kupiłam w życiu, w Banana Bookshop w Covent Garden. Było to jakieś... no niestety, jakieś 10 lat temu. 
Mowa o książce Vegetarian (What's cooking) Jenny Stacey. Bardzo mało z niej korzystałam przez "te wszystkie lata" i pora to nadrobić. Zwłaszcza że rezultaty są zachęcające. 
Przepis, który proponuję dziś to Vegetarian Kiev - wegetariańska wersja klasycznego ukraińskiego (tak przynajmniej wskazywałaby nazwa; istnieje też hipoteza o jego rosyjskim pochodzeniu) Котлета по-київськи. W oryginalnej wersji jest to kotlet z piersi kurczaka, nadziewanej czosnkowym masłem i panierowanej. W wersji wege kurczaka zastępuje czerwona fasola. 

Vegetarian Kiev
Przepis Jenny Stacey z książki "Vegetarian (What's cooking)"

Masło czosnkowe:
100g masła
3 drobno posiekane ząbki czosnku
łyżka (u mnie trochę więcej) posiekanej pietruszki

Kotleciki:
650g czerwonej fasoli (ugotowanej lub z puszki)
150g (czyli u mnie "na oko";)) świeżej bułki tartej
mały kawałek masła
posiekany por
posiekana łodyga selera naciowego
łyżka natki pietruszki
1 jajko
sól, pieprz, olej


Masło, czosnek i pietruszkę dokładnie mieszamy i odstawiamy do lodówki. Czerwoną fasolę i połowę bułki gnieciemy tłuczkiem do ziemniaków. Na maśle podsmażamy pora i selera, dodajemy fasolę, pietruszkę i przyprawy. Zdejmujemy z ognia i lekko studzimy. Z masy formujemy cztery owale, nadziewamy masłem. Dokładnie zalepiamy je masą, żeby nie wypłynęło w trakcie smażenia. Kotleciki panierujemy w jajku i bułce. Smażymy na oleju ok. 8 minut.
Kotleciki podałam z "brudnym ryżem" - podsmażyłam cebulę i paprykę, dorzuciłam do nich brązowy ryż i ugotowałam go w niewielkiej ilości bulionu (nie pilnowałam go jak risotta, ale mieszałam od czasu do czasu). Pod koniec gotowania dodałam przecier pomidorowy, sól, pieprz i ostrą paprykę. 
Przepis dodaję do akcji Warzywa strączkowe :)

1/19/2012

Patatas bravas

Patatas bravas to jedna z najsłynniejszych hiszpańskich przekąsek (czyli tapas, które pełnią tę funkcję, co greckie meze czy włoskie antipasti). Danko to składa się z rzeczy prostych i pysznych i - tak sobie pomyślałam, przygotowując je jakiś czas temu - opiera na podobnej zasadzie, co frytki z keczupem i majonezem - to przecież po prostu pyry z dwoma sosami, tylko o egzotycznej, hiszpańskiej nazwie:) 
W różnych hiszpańskich miastach przygotowuje się do patatas różne sosy - nie wszędzie dodaje się sosu alioli (w niektórych regionach patatas alioli to osobne danie), a swoje przepisy na pikantny, czerwony sos trzymają ponoć w tajemnicy najlepsi kucharze:) Swój, zrobiłam - jak chyba zwykle - kierując się intuicją i improwizując. Trudno - nie będzie ze mnie dobrego cukiernika, ale z ziemniakami daję radę;)

Patatas bravas
przepis tradycyjnie improwizowany


ziemniaki
sól, olej

Sos pikantny: 
puszka pomidorów
pieczona papryka
pieprz cayenne (sporo)
ocet (u mnie balsamiczny)
sól, pieprz

Sos alioli:
majonez (najlepiej domowy)
czosnek
+ sałata i szczypiorek do podania

Ziemniaki (najlepiej takie, jak na frytki, nie rozwalające się) kroimy na plasterki i gotujemy kilka minut w osolonej wodzie, a następnie smażymy w głębokim oleju. Nie wiem, czy - tak jak z frytkami - powinno się je smażyć dwa razy. Tym razem mi się nie chciało, smażyłam je raz, w dość dobrze rozgrzanym oleju przez kilka minut i porządnie odsączyłam na papierze. 
Pomidory wrzuciłam do garnka, dodałam poszarpaną na kawałki, upieczoną paprykę, ocet i wszystkie przyprawy. Gotowałam chwilkę, aż uzyskał odpowiednią, kremową konsystencję (mniej więcej taką, jak do makaronu). 
Do majonezu (ukręcony własnoręcznie był nieco rzadszy od kupnego, ale akurat w tym przepisie to raczej zaleta) dodałam roztarty drobniuteńko ząbek czosnku. Czosnkowość można oczywiście regulować - ja tam nie mam nic przeciwko chuchaniu;)
Podałam z sałatą i posiekanym szczypiorkiem. 

1/17/2012

Zamieszaj, usmaż, zjedz czyli o skomplikowanych relacjach z Orientem

Wyznanie: nigdy nie przepadałam za kuchnią dalekowschodnią. Indie, Bliski Wschód - z przyjemnością. Ale Chiny, Japonia, Tajlandia, Wietnam - mimo wszystkich różnic między nimi - niekoniecznie. Jasne, lubiłam bakłażany w Bliss na Mariensztacie, jasne - sajgonki i zupa pho (np. z Nam Sajgon na Brackiej) mają swój urok. Ale tak generalnie - sos sojowy mało mnie kręci, trawa cytrynowa smakuje trochę jak płyn do mycia naczyń, od grzybów mung wolę borowiki, od bok choi - normalną kapustę. 

Przy całej więc mojej sympatii dla poszukiwania autentycznych smaków Włoch, Meksyku, Indii czy Turcji, muszę przyznać szczerze: sushi najbardziej smakuje mi z serkiem i ogórkiem. Smaki Dalekiego Wschodu sprawiają, że staję się bezwstydną Europejką, którą trzeba edukować, a która i tak woli, by było jakoś tak "mniej wschodnio". Ale powoli się uczę.
I zrobiłam stir-fry. Niekoniecznie autentyczny, ale... fantastyczny. Niesamowicie kolorowy. Na bogato:)


Szalony stir-fry ze smażonym tofu i makaronem ryżowym
Przepis improwizowany

pół kostki tofu
mąka kukurydziana
przyprawa 5 smaków (u mnie domowa: anyż, cynamon, pieprz syczuański, kolendra i kozieradka, podprażone i zmielone)
makaron ryżowy (ok. 150g)
czerwona cebula
marchewka
papryka
ananas (3-4 krążki)
2 ząbki czosnku
pół papryczki chilli
kawałek imbiru 
olej, sól (albo sos sojowy)
do podania: świeża kolendra, szczypiorek, marynowany czosnek, olej sezamowy

Zaczynamy od odsączenia tofu (Jakąś godzinkę tofu leży sobie pod ciężką puszką. Raczej nie pod słoikiem - raz leżało pod słoikiem, a potem słoik spadł i przez godzinę czyściłam kuchnię z miodu) i - o ile robimy ją sami - przygotowania przyprawy 5 smaków. Przyprawę mieszamy z mąką kukurydzianą, odsączone tofu kroimy w kosteczkę i odkładamy. 
Makaron ryżowy przyrządzamy zgodnie z instrukcją na opakowaniu (moje wstążki namaczałam przez 10 minut w ciepłej wodzie). Czosnek, chilli i imbir kroimy drobniutko, na patelni (lub - pewnie lepiej, ale nie mam - w woku) rozgrzewamy odrobinę oleju i wrzucamy przyprawy, pokrojoną w piórka cebulę, marchewkę, ananasa i paprykę (tu oczywiście można zaszaleć - świetnie pasują brokuły, groszek cukrowy, pieczarki etc.). 
Na drugiej patelni rozgrzewamy sporo oleju i smażymy w nim obtoczone w mące i przyprawie kostki tofu. Odsączamy na papierze kuchennym. 
Do warzyw - kiedy troszkę zmiękną, ale pozostaną chrupkie - dodajemy odsączony makaron, smażymy jeszcze chwilę. Podajemy ze złotymi kostkami tofu, posypane kolendrą, szczypiorkiem, marynowanym czosnkiem. Można doprawić sosem sojowym i olejem sezamowym albo podać z domowym sosem sweet chilli.
Taki już urok przepisów improwizowanych - zasady na chwilę przestają obowiązywać. 


1/09/2012

Słodkie ziemniaki, Radek Sikorski, ciecierzyca, Maroko.

W bardzo przyjemnej knajpce Bezgraniczna nieopodal placu Grzybowskiego zjadłam już podczas swoich trzech wizyt wszystkie dostępne bezmięsne dania. Wszystkie okazały się smaczne lub bardzo smaczne - szczególnie polecam hondurańską (tak się mówi??) tortillę z jajecznicą i fasolą i karaibskie patacones - słone placki z "rajskich bananów"). Jakby ktoś nawet nie był głodny, lecz za to pożądał widoku celebrities, również  nie powinien wyjść stamtąd rozczarowany - spotkałam tam też Radka Sikorskiego i Kazimierę Szczukę - i to za jednym zamachem. Miejsce jest zatem godne polecenia, także dlatego, że dostarcza kulinarnych inspiracji - kiedy w menu zobaczyłam "marokańską zupę z batatów i ciecierzycy" od razu pomyślałam, że muszę odtworzyć ją w domu. Nie wiem dokładnie, co znajduje się w bezgranicznej zupie, ale z mojej wersji byłam bardzo zadowolona. 

Krem z batatów i ciecierzycy
Przepis własny, inspirowany restauracją Bezgraniczna


1 duży batat
puszka ciecierzycy (lub odpowiednia ilość namoczonej i ugotowanej)
1-2 marchewki, zależnie od wielkości
2 ząbki czosnku
mały kawałek imbiru
po ok. pół łyżeczki kurkumy oraz kolendry i kminu (uprażonych i zgniecionych w moździerzu)
sól, oliwa z oliwek, sok z cytryny
bulion warzywny
do dekoracji ewentualnie: chipsy z batatów, jogurt naturalny, ciecierzyca, kolendra

Do garnka wlewamy oliwę, wrzucamy przyprawy oraz posiekany czosnek i imbir, smażymy chwilę, aż zaczną pachnieć. Dodajemy pokrojoną na nieduże kawałki marchewkę i zalewamy bulionem, gotujemy chwilkę, dorzucamy batata i gotujemy aż warzywa zmiękną. Wrzucamy odsączoną ciecierzycę i miksujemy na gładki krem, w razie potrzeby dolewamy wody lub bulionu. Doprawiamy solą i sokiem z cytryny. Podajemy (do wyboru lub wszystko naraz:)) z chipsami z batata (cieniutkie krążki usmażone w głębokim tłuszczu), kleksem jogurtu, ziarenkami ciecierzycy i kolendrą.

Przepis dołączam do akcji Ministerstwo Zupy i Warzywa strączkowe

1/06/2012

Nie ma nic w domu, zróbmy coś pysznego

Lubię mieć pełną lodówkę. Sporo warzyw, makarony, ryże, warzywa strączkowe, oliwy, sery, jajka, całe mnóstwo przypraw... Ale lubię też wszystko (prawie) wykończyć i wyruszać na wielkie zakupy z całym mnóstwem przepisów w głowie. Czasami jednak zdarza się dzień "pomiędzy", kiedy po prostu "nic" nie ma. A wtedy zaczyna się radosne kombinowanie. A w kombinowaniu niezrównaną pomocą są kucharskie książki (moje ostatnie zdobycze to "Real Fast Food" Nigela Slatera, "Apetyczna panna Dahl" i "Kuchnia wegetariańska z fantazją"), no i blogi oczywiście. Zupełnym przypadkiem, parę dni temu, kiedy byłam w kompletnej desperacji, bo w kuchni pustka, a "taaaaka brzydka pogoda", wskoczyłam na The Wednesday Chef i znalazłam idealny przepis. Mam w domu cebulę, ha! Mam marchewkę, ha! Soczewicę mam zawsze, bingo! No a przyprawy, to wiadomo. 
Curry z pieczonej marchewki i czerwonej soczewicy okazało się strzałem w dziesiątkę. Jest cudownie słodkie i lekko pikantne, idealne na długie zimowe tzn. jesienne wieczory. Zrobiłam je w zasadzie według przepisu, nie użyłam tylko papryki Aleppo, a mieszanki słodkiej i wędzonej papryki i pieprzu cayenne. Jak widać na zdjęciu dodałam też mniej wody. Podałam z jogurtem i posiekaną pietruszką.

Curry z pieczonej marchwi, cebuli i czerwonej soczewicy
Przepis za The Wednesday Chef (zmienione proporcje)

5-6 marchwi
oliwa z oliwek
mała / średnia cebula
pół szklanki soczewicy (mniej więcej, ja się chyba nigdy nie nauczę porządnie odmierzać przy gotowaniu;))
wędzona i słodka papryka
pieprz cayenne
sól, pieprz, oliwa z oliwek
bulion warzywny (duży kubek, jeśli dążymy do konsystencji curry; jeśli planujemy zupę - odpowiednio więcej)

Piekarnik rozgrzewamy do 200 stopni. Obraną (i - jeśli jest duża - pokrojoną na połówki) marchewkę wkładamy do żaroodpornego naczynia, polewamy oliwą i posypujemy solą. Po 20 minutach pieczenia odwracamy i dodajemy pokrojoną na krążki cebulę, pieczemy jeszcze 10-15 minut. Wyjmujemy z piekarnika, lekko studzimy, kroimy na nieduże kawałki i wrzucamy do garnka razem z przyprawami i (ewentualnie, ja już nie dodawałam) jeszcze jedną łyżką oliwy. Podsmażamy chwilę, po czym wrzucamy soczewicę i bulion. Gotujemy soczewicę do miękkości (ok. 15-20 minut), od czasu do czasu mieszając. Podajemy z gęstym jogurtem i pietruszką lub kolendrą. 


Przepis dodaję do dwóch akcji: Tylko ze spiżarni II i Warzywa strączkowe.

1/04/2012

Kanapka "noworoczna" tzn. po prostu na kaca

Wyjazd sylwestrowy był - jak już wspominałam - niezwykle udany. Powrót z wyjazdu sylwestrowego - cztery godzinki samochodem - był już nieco mniej przyjemny. Nie to, żeby działo się coś strasznego, nie to, żebyśmy jakiś galon wódki poprzedniego dnia wypili, ale - umówmy się - w dzień po Sylwestrze najprzyjemniej leży się w łóżeczku, ogląda głupie filmy, pije dużo płynów i je pizzę. Tegoroczny "układ gwiazd" nie pozwalał na takie luksusy - do roboty drugiego, barbarzyńskie zwyczaje!:)
Jechaliśmy więc w czwórkę, jednym z czterech samochodów, przez cztery godziny. Rano widzieliśmy jeszcze piękne, mazurskie pejzaże, jednak Warszawa wzywała nas nieubłaganie.
A co można zrobić, żeby poprawić sobie kacowy humor w czasie podróży, do tego pierwszego stycznia, kiedy większość knajp jest zamknięta na cztery spusty? 

No jak to, zatrzymać się na stacji benzynowej na hot doga! 

Jako że nie miałam AŻ TAKIEGO kaca, by łamać podstawowe zasady już pierwszego dnia nowego roku,  a byłam bardzo, bardzo głodna, rozejrzałam się po stacji uważnie i znalazłam absolutnie paskudną - prawie tak paskudną jak hot dog - kanapkę z tuńczykiem, jajkiem i porem. W takim, wiecie, tostowym pieczywie o setce składników. Była oczywiście przepyszna. Oto czego mi było trzeba w takiej chwili!
Poważnie, była - jak na tego typu produkt - zaskakująco smaczna, tak smaczna, że zaraz po powrocie postanowiłam odtworzyć ją w domu. Na dobrym, razowym chlebie, z dobrym tuńczykiem, jajkiem jedynką i świeżymi warzywami. Moja wersja nie była, co prawda, spożywana na kacu, smakowała jednak znakomicie;)

Kanapka na kaca revisited
Przepis inspirowany kanapką ze stacji benzynowej (nie pamiętam, której)

2 kromki świeżego chleba razowego
tuńczyk (w kawałkach, w sosie własnym)
jajko z wolnego wybiegu
kilka plasterków pora
sos z łyżki majonezu, łyżeczki ostrej musztardy i garstki listków pietruszki (oczywiście taka ilość nie poszła na jedną kanapkę;))
świeżo mielony pieprz


Tłumaczenie chyba zbędne;) Kroimy chleb, smarujemy sosem, układamy na nim jajko, plasterki pora i tuńczyka, pieprzymy do smaku. Przykrywamy drugą kromką i pałaszujemy. Nie jest to może kulinarny Mount  Everest, ale w "niektórych sytuacjach" taki sandwich powinien sprawdzić się doskonale;)


1/02/2012

Jak ugotować obiad dla 13 osób w mazurskim domku pośrodku niczego

Wyjazd sylwestrowy był udany. Bardzo udany. Rozrywki wiejskie (spacery po okolicznych polach i łąkach) i miejskie (kręgle oraz pierwsze w życiu wizyty w Lidlu i Kauflandzie, a wszystko to w Giżycku). Wizyta w gospodzie, która jest ponoć kultowa, ale nie oferuje ani jednej pozycji wegetariańskiej, więc nie sprawdziłam (Tak, tak, jem czasami ryby... ale tylko śledzia albo tuńczyka z puszki i raz na ruski rok. Inne ryby są fuj.). Gry planszowe, a dla takich strasznych dziwaków jak ja, którzy gier planszowych nie znoszą, filmy na rzutniku. No i jedzenie. Sylwestrowe jedzenie (i picie, ech;)) oraz obiad dzień przed, do którego przygotowywania zgłosiłam się dobrowolnie (acz przy siekaniu piątej cebuli trochę pożałowałam;) na szczęście mogłam liczyć na siekającą pomoc chłopca).
Na Sylwka przygotowałam "smalec" z fasoli (pasta z białej fasoli z dodatkiem smażonej cebulki i majeranku), pseudohummus (bo bez tahini) i ulubiony przez wszystkich sos do sałaty z ziarnistej musztardy, miodu, czosnku, cytryny i oliwy. Kucharek było siedem, a i chłopcom zdarzyło się pomóc, więc całość stołu była dość imponująca (choć nie to, żeby zbyt dużo zostało...)


Wróćmy jednak do piątkowego obiadu. Zastanawiałam się jakiś czas, co zrobić dla 13 osób w nieznanej kuchni bez piekarnika. Intuicja podpowiadała mi makaron. Sądząc po poniższym zdjęciu, podpowiadała mi słusznie. 


Makaron z warzywami hurtem
(przepis improwizowany)

Gdybyście kiedyś mieli dość szybko i w warunkach lekko polowych przygotować wegetariański obiad dla 13 osób, podpowiadam, że potrzebne wam będą:

2,5 paczki makaronu (penne)
5-6 cebul
3-4 łodygi selera naciowego
3-4 marchewki
4 ząbki czosnku
3 duże papryki
2 cukinie
1 papryczka chilli
3 puszki pomidorów
oliwa, oregano, sól, pieprz
bazylia, natka pietruszki
2 kule mozzarelli

Zapewne domyślacie się wszyscy, co trzeba z tym zrobić, więc króciutko: cebulę, marchewkę, seler i czosnek siekamy drobno, wrzucamy do wielkiego gara z kilkoma chlustami dobrej oliwy. Podsmażamy przez chwilę, dodajemy posiekaną paprykę i chilli. Ewentualnie dodajemy odrobinę wody. Kiedy warzywa zmiękną, dorzucamy jeszcze cukinię. Potem zalewamy pomidorami i, gotując makaron, czekamy, aż sos nabierze odpowiedniej konsystencji. Przyprawiamy solą, pieprzem i oregano. Do sosu wrzucamy makaron (przeniósłszy uprzednio połowę sosu do drugiego gara, bo nie ma szans, żeby wszystko zmieściło się w jednym;)), porwaną mozzarellę, posiekaną pietruszkę i bazylię. Podgrzewamy chwilę razem. Podajemy z sałatą z pomidorami, ogórkiem i cebulą (i sosem opisanym wyżej) i z kieliszkiem wina (albo dwoma;)). Jemy. Zbieramy pochwały: "prawie jak schabowy!"